Życie
Prowincja Dolii i Faerie

Zdarzyło się w metrze…

Metro w Kanikogradzie istnieje już od 1947 roku, zna je każdy mieszkaniec miasta. Wszyscy wiedzą także, że metro bywa niejednokrotnie miejscem dość nietypowych przygód. Taką przygodę przeżył niemal każdy kanikogradczyk podróżujący regularnie tym środkiem transportu. Poprosiliśmy Monikę Izdebką, Gatta Tarriffa oraz Janusza Lisa o przedstawienie jakiejś nietuzinkowej historii, która spotkała ich w metrze.
Monika Izdebska:
Ten dzień zaczął się fatalnie. W budziku wyczerpała się bateria i nie zadzwonił. A zależało mi na wczesnej obecności w LamStat, bo zaczynała się ankieta o idealnym rządzie i chciałam sie dowiedzieć, co myślą Scholandczycy. Niestety, w domu nie miałam pieczywa i nie zdążyłam już pobiec po ciepłe bułeczki do piekarni na rogu. Jak mówi przysłowie: Scholandka głodna to zła. Ale wściekłość dodawała mi skrzydeł. Szybko zbiegłam po schodach do najbliższej stacji metra z nadzieją na szybkie zakupy w kiosku. Niestety stała kolejka. A wagoniki już stały na stacji. Wsiadłam w ostatni. A tu niespodzianka. Po pociągu chodziły hostessy z próbkami jedzenia. Okazało się, że to pracownice LamStat, przeprowadzają ankietę na temat najlepszej restauracji. Na szczęście nie poznały mnie, i udając wielkie zainteresowanie, starałam się wyraźnie odpowiadać na pytania, jednocześnie usiłując spróbować jak największa ilość jedzenia. Dobrze, że w Scholandii jest więcej niż jedna restauracja. Do biura dotarłam nieco spóźniona, ale najedzona i łagodna jak aniołek.
Gatt Tarriff:
Grrr… To miał być jeden dzień z wielu… Normalnie unikam metra, nie to, żeby nie był to szybszy i wygodniejszy sposób transportu niż autobus, którym dojeżdżam, ale te 600 m do stacji robi swoje. W gruncie rzeczy wolę poczytać dłużej „Życie” w drodze nad ziemią niż biegać pod, aby potem rozkoszować się 10-minutowa jazdą. Tego wtorku jednak wracałem z miasta i będąc tuż przy Stacji Ratusz postanowiłem wybrać metro. Niestety niewiele wcześniej czytałem książkę o zamachach bombowych Robotniczej Armii Wyzwoleńczej w Kanikogradzkim metrze. Niestety dlatego, że w wagoniku do którego wsiadłem siedział młody chłopak czytający „Scholandzki kapitał”. Hmm... nie lubię takich zbiegów okoliczności. Sądzę, że gdybym był właśnie po artykule o Faeris-grypie (H10N2) znalazłby się tu myśliwy z martwym ptakiem na ramieniu. Ptak by na mnie patrzył z wyrzutem, że to on będzie wypchany, a nie ja, a mnie pozostałaby tylko nadzieja, że pismaki z „Życia” znowu przesadzają. Monopoliści jedni. Jeśli nie wiecie to tłumaczę, że w Kanikogradzie zarządzeniem prefekta nie można czytać innych gazet - słuszny gniew ludu uśmierzono rozdając „Życie” za darmo. I tak nawet „Gazetę Prawną” muszę trzymać w ukryciu. Kiedyś się stąd wyprowadzę… No, ale wracając do młodzieńca, muszę powiedzieć, że z lekka zaniepokoiła mnie dodatkowo wielka pacyfa na jego czerwonej koszuli. Tacy są najgorsi. Im większa pacyfa tym więksi radykałowie. Tym więcej wyrzeczeń mamy ponieść i tym więcej niewinnych duszyczek jest wliczonych w koszt operacji „Pokój na świecie”. W każdym razie ten mój chłopak sięga za pazuchę po zapalnik, aby wybawić świat dla następnych pokoleń od przekleństwa wojny i nadmiaru prawników, ale wybuch nie następuje! (To chyba zresztą oczywiste skoro to piszę. Również dlatego nie było sensu przedłużać sceny i udawać, że jest tu jakieś napięcie). Miga tylko jego ręka i w górę leci stos ulotek. „Wolna Sarmacja!” słychać okrzyk, po czym delikwent siada i wraca do swojej lektury. Podnoszę zaciekawiony tą jego propagandę i czytam: „Jeśli to przeczytałeś jesteś winny zdrady. Tyran nie wybacza”. Od razu przypomina mi się własna młodość, czemu ona była taka spokojna, nudna? Niby jeszcze mam czas.
Janusz Lis:
Pewnego dnia, wracając ze spotkania w siedzibie Nowej Demokracji spotkała mnie dość ciekawa historia. W metrze jak zwykle było wielu ludzi, lecz tylko jeden z nich szczególnie zwrócił moją uwagę. Był wysoki, miał długie siwe włosy, lecz mimo tego jego twarz nie zdradzała najmniejszych oznak starzenia. Miał na sobie szary tweedowy płaszcz i spiczasty kapelusz o lekko zawiniętym rondzie. Wyglądał jakby przed chwilą przeniósł się z innego świata. Jedynym co zdradzało, że jednak nie pochodzi z innej planety był złoty zegarek na który zerkał od czasu do czasu. Gdy następnego dnia czytałem "Życie" dowiedziałem się, że w kanikogradzkim ratuszu miał miejsce "Zlot Miłośników Kultur Wszelakich". Widocznie owy pasażer jechał właśnie na miejsce zlotu.


Ale czy to nie za dużo roboty?

Czego brakuje Kanikogradowi? Oprócz nowych mieszkańców oczywiście! Myślę, że pomijając długą listę życzeń warto by było dodać encyklopedię prowincji. Wiem, wiem, nie brzmi to dobrze. Ja też do tego nie doszedłem prostą drogą. Patrząc na swoje miasto i jego instytucje stwierdziłem, że dla klimatu brakuje mi mniej nowych instytucji czy udogodnień (ale tylko trochę mniej), bardziej zaś powiązania między nimi, choćby treściowego - na wyższym poziomie niż odwołanie się w nazwie do znanej osobistości itp. Największą przyjemność mam wtedy, jeśli czytając artykuł o fabryce gwoździ wiem, że jej założyciel był np. długoletnim przewodniczącym Kanikogradzkiego Związku Przemysłowego; produkcja załamała się po zalaniu jakiejś opisanej w geografii prowincji kopalni żelaza, a przez wadliwą partię nitów trzeba było rozebrać część już prawie wybudowanego Mostu Szachistów. Więcej zależności… Tylko, że nie chcąc za każdym razem szukać wykładu o historii prowincji czy informacji o ptaku Faeris muszę mieć do dyspozycji jakieś bogate i wiarygodne źródło informacji – właśnie tą nieszczęsną encyklopedię. Tylko wtedy stanie się ona czymś więcej niż jednorazową akcją. Tym bardziej, że pozwoli ona zachować w jednym miejscu nagromadzone dziedzictwo wieków. Może nawet korzystając z niej któryś z czytelników doszedłby do wniosku, że opisana sytuacja z fabryką gwoździ jest mało możliwa – głównie przez oddalenie od siebie dat tych wydarzeń. Mimo wszystko długowieczny staruszek dałby pewnie radę ;)
Gatt Tarriff




Reklama:






design by Ligo & Paul