Życie
Wywiad

W dzisiejszym numerze przedstawiamy państwu niezwykle ciekawy wywiad z Hrabina Dolfarii Moniką Izdebską


Janusz Lis:
Witam serdecznie! Moim dzisiejszym gościem jest Pani Monika Izdebska, Hrabina Dolfarii, wykładowca na Wydziale Ekonomii Wirtualnej KUS.
Monika Izdebska:
Witam Pana Redaktora
JL:
Kiedy i w jaki sposób trafiła Pani na Scholandię?
MI:
W sierpniu 2003 roku, przeczytałam list z linkiem do Scholandii w gazecie Metropol
JL:
Jakie były Pani pierwsze spostrzeżenia dotyczące naszego Królestwa?
MI:
Zdziwiłam się, bo nie widziałam czegoś takiego. Spodziewałam się raczej jakiegoś forum dyskusyjnego, a nie tak rozwiniętego (już wtedy!) systemu.
JL:
Jak to się stało, że to zdziwienie zamieniło się w pasję, która trwa do dziś?
MI:
Po pierwszych wędrówkach po Scholandii poza zdziwieniem był strach, czy dam sobie radę. Nawet chciałam uciekać. Ale jak to niejednokrotnie wspominałam, Markiza Lampedusy przekonała mnie do pozostania. No i wciągnęło mnie.
JL:
Czym się Pani obecnie w Scholandii zajmuje?
MI:
Przeprowadzam ankiety w Lamstat i prowadzę Wydział Ekonomii Wirtualnej na KUS, za namową pana Paula Yolka próbuję coś napisać do Życia.
JL:
Jak już jesteśmy przy Lamstat, skąd wziął się pomysł stworzenia w Scholandii biura statystycznego?
MI:
Pomysł nie był mój. Wymyslił to książę Dolii, który w tym czasie był Ministrem Gospodarki i Pracy a jednocześnie prefektem Dolii, gdzie mieszkałam. A odpowiadał mi, bo zawodowo zajmowałam się statystyką.
JL:
A co Pani myśli o Państwowym Instytucie Badań Społecznych, czyli PIBSie? Czy taka instytucja jest w Scholandii w ogóle potrzebna?
MI:
Taka instytucja powinna nie tylko projektować ankiety, ale również wyciągać wnioski z wyników. A wnioski mogą pomóc w podejmowaniu decyzji przez rząd. PIBS jest potrzebny jeśli osoba nim kierująca będzie umiała spełnić te zadania. Niestety jest przyczyna powodująca pewne przekłamania w wynikach. Jest to za mała aktywność Scholandczyków w wypełnianiu i wysyłaniu ankiet. Gdyby prestiż dobrze działał walczyłabym o przyznawanie go za ankiety.
JL:
Co Pani sądzi o nowym kierowniku PIBS, czy wyciągnął on właściwe wnioski z ostatniej ankiety i jak prezentuje się na tle swojego poprzednika, Mateusza Mikołaja?
MI:
Pierwsza ankieta była poprawna, wnioski też. Niestety, pan Mateusz Mikołaj nie był dobrym kierownikiem PIBS. Nawet usiłowałam mu coś zasugerować, ale nie chciał tego zastosować. Cóż, klient nasz pan.
JL:
Wróćmy na chwilę do Uniwersytetu, jest Pani Dziekanem Wydziału Ekonomii Wirtualnej. Jak to się stało, że wydział ten w ogóle powstał?
MI:
Zwróciłam się o radę do JKM księcia Filipa von Schwaben, jaki wydział poleciłby mi na studia, bo chciałam sama studiować na KUS. A on mi na to odpowiedział propozycją uzyskania doktoratu i stworzenia nowego wydziału.
JL:
Ile czasu trwało przygotowanie wszystkich wykładów i struktury organizacyjnej wydziału?
MI:
Myślę, że z pół roku. Musiałam sobie przypomnieć jak pisze się teksty do czytania i zrozumienia o poważnych sprawach. Bardzo dużą pomoc okazał mi Jego Magnificencja Rektor.
JL:
KUS jest jednym z pierwszych miejsc, które są odwiedzane przez nowych obywateli Scholandii. Czy Ekonomia cieszy się dużym powodzeniem?
MI:
Owszem, dużym. Ale było większe na początku powstania wydziału. Poza tym jest kilka osób, które nieco lekceważą obowiązki studenta. Myślimy, to znaczy ja i doktor Lewandowski o zmianie regulaminu, który zdyscyplinowałby studentów.
JL:
Jakie to miałyby być zmiany?
MI:
Dopóki regulamin nie będzie zmieniony nie będę o tym mówić.
JL:
Rozumiem. Była Pani Ministrem Finansów w Rządzie Kariny Stachowiak, jak Pani ocenia stabilność scholandzkiej gospodarki? Czy działają w niej zasady rzeczywistej ekonomii?
MI:
Działają w takim zakresie w jakim ta gospodarka jest podobna do realnej. No cóż, systemowcy są dla nas kimś w rodzaju Boga stwarzającego świat i możemy tyle zrobić, szczególnie w gospodarce, ile oni nam pozwolą.
JL:
Czy widzi Pani jakieś "niesystemowe" możliwości zmniejszenia nadprodukcji w scholandzkiej gospodarce? MI: Tylko interwencję rządu, ale w jakim zakresie ona jest możliwa? Budowa budynków, ale czy wystarczą te które są możliwe do wybudowania. Jakieś zakupy interwencyjne, czyli wykup nadwyżki towarów chyba by się nie sprawdził w Scholandii. Może obecny rząd ma już jakieś pomysły jak to rozwiązać.
JL:
Tylko czy takie rozwiązania mają przyszłość? Czy w ogóle warto angażować siły w takie doraźne działania?
MI:
Niestety, najlepszym rozwiązaniem jest dodanie nowych możliwości w systemie, a to nie zależy od rządu, chyba że jednym z ministrów będzie systemowiec.
JL:
Nie tak dawno mieliśmy Ministra, a nawet Premiera, który uważał się za systemowca, niczego wielkiego jednak nie osiągnął.
MI:
Ten Premier uważał SIĘ, a nie jego uważali.
JL:
Zostawmy jednak na chwilę gospodarkę i przejdźmy w sferę marzeń. Jak Pani myśli, w jakim kierunku powinna się rozwijać Scholandia? Na rozwój jakich dziedzin należy postawić?
MI:
Ponieważ sama pracowałam długie lata jako programista - projektant, stawiam na rozwój systemu, czyli rozwój gospodarczy. Kiedyś dużo mówiliśmy o remontach i zużyciu budynków. To by dało możliwość rozwoju budownictwa. Transport pozwoliłby rozwijać związane z nim dziedziny produkcji. Każda nowa dziedzina życia pociągnęłaby za sobą konieczność rozwoju gospodarki.
JL:
A niesystemowe dziedziny? Prasa, kultura, nauka czy może polityka?
MI:
Dziedziny niesystemowe rowizwijają się niezależnie od systemu. Chodzi o to, że najczęściej są niedochodowe. Chyba, że są sprzedawane. Ale wtedy musi być nie tylko zapotrzebowanie, ale i możliwość ich zakupu, czyli zasoby finansowe potencjalnych klientów. Ich rozwój zależy głównie od zdolności i chęci obywateli. Zresztą pod tym względem Scholandia nie ma czego się wstydzić, te dziedziny mają swoje wzloty i upadki, ale cały czas coś się dzieje.
JL:
Nie uważa Pani, że te niesystemowe gałęzie scholandzkiego życia należałoby jednak przenieść do systemu, choćby za pośrednictwem Febusa? Mi osobiście wydaje się, że jest to narzędzie niedoceniane i zbyt rzadko stosowane.
MI:
Nie wiem, czy Pan był już wtedy w Scholandii, była dyskusja na temat płatnej prasy. Oburzano się, że nie będzie mogła być czytana przez cudzoziemców, którzy nie mają arminów. A gdyby cała działalność kulturalna: prasa, galerie, muzea były płatne - to tylko sprawny system prestiżu mogł by zmusić ludzi do regularnego korzystania, nie każdy chciałby płacić za obejrzenie np 5 obrazków, które nie wiadomo czy mu się spodobają.
JL:
Można by przecież rozwiązać to tak, że za darmo dostępna jest tylko wersja "demo" danej strony. Za pełny dostęp należałoby już zapłacić. Niestety to pociągałoby za sobą konieczność przygotowania dwóch wersji strony... może jednak warto spróbować? Obecnie prywatna gazeta zatrudniająca kilku redaktorów to niestety mrzonka.
MI:
No tak, ale jak ktoś ma mało pieniędzy - to nie pójdzie do galerii - bo nic mu z tego nie przyjdzie, w sensie materialnym.
JL:
I znów wracamy do punktu wyjścia, czyli niesprawnego prestiżu. Czy zatem nie ma szans na to, by usługi stały się rentowne bez zmian w systemie?
MI:
Rentowne będą wtedy kiedy się za nie płaci, a musi być warto, czyli albo jakaś korzyść materialna, albo wysoka wartość kulturalna (wyjątkowe artykuły, powieści, obrazy), a to zdarza się nieczęsto. Czyli szanse mogą mieć tylko bardzo wybitni.
JL:
Zatem należy pogodzić się z tym, że usługi muszą być dotowane przez Państwo. Jak jednak powinno być to czynione, by nie dochodziło do nadużyć? Czy należy podążać drogą wytyczoną przez rozporządzenie MK "o muzeach i galeriach domowych"?
MI:
Gazety mogłyby mieć sponsorów. Gazety lokalne - finansowanie przez prowincje. Gazety rządowe, partyjne, prywatne - sponsorowane przez firmy i prywatne osoby w zamian za reklamy. Galerie domowe - tu rzeczywiście są możliwe nadużycia. Nie wiem kto bezstronnie mógłby decydować o dopłatach. Czyżby potrzebne byłoby kolegium?
JL:
Chyba nie ma kompleksowego, dobrego rozwiązania. Skoro jesteśmy już przy sponsorach. Wiem, że wielu właścicieli firm nie wierzy w tą formę reklamy. Uważają oni, że nie przynosi ona żadnych wymiernych zysków. Może należałoby zachęcić firmy do wspierania finansowego różnego rodzaju przedsięwzięć oferując w zamian darmowe reklamy na stronie głównej Scholandii?
MI:
Może to jest dobry pomysł tyle tylko, że te przedsięwzięcia musiałyby być naprawdę duże, bo inaczej mogłoby się zdarzyć, że za dużo byłoby reklam. Może warto by stworzyć miejsce tylko do reklam, taka płatna strona reklamowa, ale firmowana przez państwo.
JL:
Tylko czy ktoś by na nią wchodził?
MI:
Właśnie... Albo rozszerzyć SRK, są tam firmy ale jako spis, a może zrobić bannery, właśnie za sponsorowanie czegoś ważnego.
JL:
Właściwie to dobry pomysł i z pewnością należy go rozpatrzyć. Zmieńmy na chwilę temat. Chciałbym spytać, co Panią najbardziej w Scholandii irytuje? Czego w naszym Królestwie nie powinno być?
MI:
To jest troszeczkę osobiste, denerwuję się kiedy na LD ostro dyskutują osoby, które lubię, z których każda ma trochę racji i wtedy nie wiem jakie zająć stanowisko. Denerwują mnie też próby oszukaństwa. Chciałabym, żeby świat wirtualny był lepszy niż ten realny, który mam na co dzień.
JL:
Oszukaństwo? Co ma Pani na myśli?
MI:
Może to za ostre słowo. Na początku jak przyszłam do Scholandii były różne próby wyłudzania pieniędzy dla nowych mieszkańców i przekazywania na zasadzie jedna osoba = wiele bytów (nie znam szczegółów). Nie podobają mi się osoby, które zmieniając osobowość udają kogoś innego (np. sławny już Mike). Potem uciekają ze Scholandii niszcząc to co zrobiły (Mike - lotniska).
JL:
A co Pani myśli o ludziach, którzy spisują testamenty, zaprzestają działalności a potem wracają do Scholandii korzystając z niesprawności skryptu usuwającego martwe dusze ze spisu obywateli?
MI:
Może mi się to nie podobać, może ja bym tak nie zrobiła, ale jeżeli jest taka możliwość to się im tak bardzo nie dziwię. Mówiąc językiem świata realnego: wykorzystują luki w systemie.
JL:
Mimo iż jest to niezgodne ze Scholandzkim prawem :-/ Zostawmy jednak niemiłe dziedziny życia i skupmy się na czymś bardziej pozytywnym. Co się Pani w Scholandii najbardziej podoba? Co powinno być główną wędką na nowych mieszkańców?
MI:
Chyba to, że można tu robić rzeczy, które często są nie osiągalne w świecie realnym i to, że życie scholandzkie przygotowuje młodych ludzi do dorosłego życia. Nie bez przyczyny nazwa państwa pochodzi od słowa szkoła. Wie, że jeden z byłych scholandczyków przymierza się do działalności politycznej. Może kiedyś będę dumna, że znałam np. prezydenta Polski, rodem ze Scholandii.
JL:
Dziękuję bardzo za rozmowę.
MI:
Ja też dziękuję.


Reklama:






design by Ligo & Paul