.:Mamy nowy Rząd!!!:.

Po zamknięciu poprzedniego "Życia" Scholandię obiegła wiadomość o desygnowaniu na Premiera KRS Krystiana Gmurka. Iformacji tej w pełni nie uwzględniliśmy w porzednim wydaniu, więc teraz nadrabiamy braki informując, iż rząd w składzie Gmurek- Premier, MFiG, Jabłoński- MKiP, Walczak- MSZ oraz Magnus- MSWiA rozpoczął pracę. Życzymy owocnego rządzenia naszą wirtualną ojczyzną:)

.:Obchody święta patrona:.

Czwartego lipca w Królestwie obchodziliśmy święto naszego patrona, świętego Ulryka. Rząd zapowiedział wielką fetę, na którą zwaliły się tłumy zagranicznych gości. Szkoda tylko, że Scholandczyków tak mało było. Wystarczył jeden, który wytknął organizatorom kompletną fuszerkę. Przyznam szczerze, że przebieg całej imprezy mógł być nieco lepiej zaplanowany. Bo cóż będą wspominać przybyli goście? Kawały o blondynkach i quiz na poziomie, który mnie, półtorej rocznemu Scholandczykowi zamknął usta? Czy może tanie wina Pakulskiego, któymi raczył przybyłe emisje?

.:Strona CZARNYCH ELFÓW:.

Jak już spił wszystkich gości, zajął się trener Pakulski własną drużyną. Stworzył pierwszą w Lidze stronę klub sportowego. Strona widzom się podobno podobała, lecz kontynuatorów brak. To samo się tyczy wybudowanego przez Pakulskeigo i Lisa stadionu, którego głównym skutkiem było królewskie zamówienie, do dziś spędzające im sen z oczu. No i jak to w Scholandii aktywnym być?

.:Prowincja, Głupcze!:.

Zauważyłem ostatnio w Scholandczykach dość ciekawe zjawisko. Wszelkie próby zapoczątkowania powszechniejszych inicjatyw niektórzy z nas kwitują krótkim "Nie, nie teraz! Teraz są ważniejsze rzeczy do zrobienia!". Na owe "ważniejsze rzeczy" czekają z nabożnością równą oczekwianiu chłopów carskich na nowy nadział gruntów. Dławią inicjatywy, wpatrujac się zamglonymi oczyma w dal, wyszukując wielkich zadań. Oczywiście mają też swoje rządania. Dobrze by było, by same one przyszły. Mogą iść pieszo, a mogą skorzystać z kolei. Szybciej będzie. Nawet zniżkę na bilet dadzą!
Można to nazwać mobilizowaniem Scholandczyków wokół wielkich zadań. Moim jednak zdaniem jest to mobilizowanie Scholandczyków wokół urojonych zadań. Odciągając ich jednocześnie od dnia codziennego i tego, co nazwałbym "ludzką twarzą" państwa wirtualnego i jego najpiękniejszą składową- współpracę wokół małych, lecz prawdziwych celów.
Ale ok. Pakulski jest ślepcem i nie zauważył, jak "wielkie cele" do Scholandii. Wzięły nasze światle elity za rączkę i się samoobjaśniły. Co więcej, Scholandczycy wyszli z tych zdań obronną ręką. Zgodnie z oczekiwaniami na Królestwo zwalają się dziesiątki nowych mieszkańców. Ba! Setki! Kancelaria nie nadąża z wydawaniem pozwoleń na pobyt, serwery ledwo zipią. Tak, serwery. Bo jeden już nie wystarcza. W kamienicach zaczyna brakować już miejsc i... Ojć, zagalopowałem się. Bo skąd "nowi" będą wiedzieć, że mają się zameldować?
No właśnie. Gdzie trafiają nowi mieszkańcy? Do prefektów. Czyli nidzie.
Prefektów mamy pięciu. Jeden od nominowania (notabene przez autora narzekań) nie przejawia żadnej aktywności, drugi (notabene autor narzekań) do swojego odbicia w lustrze co najwyżej gadać może, trzeci (notabene minister) w ogóle nie przejawia znaków życia, czwarty (notabene sponsor wydania) jest właśnie na objazdowych wakacjach, a piąty piastuje więcej funkcji, niż palców u rąk ma razem wziętych. Opieka nad nowymi mieszkańcami to mit, bowiem to zadanie niezwykle trudne, uciążliwe i niewdzięczne. No i skąd nowy mieszkaniec ma wiedzieć, że brak zameldowania to pewna śmierć?
Na ten problem pośrednią uwagę zwracał już Jerzy Mordecki, pisząc o "braku rzeczy namacalnych". Bo faktycznie. Co my możemy zaoferować nowym przybyszom, by zachęcić ich do pozostania?
Czy w związku z tym, "ważniejszą rzeczą" nie jest przypadkiem wybudzenie prowincji?

.:Mamy nowy Rząd!!!:.

Uff, ledwo ochłonęliśmy po ostatnim expose, a już mamy kolejne! A właściwie to mamy to samo expose, lecz raz jeszcze. Ponieważ miesiąc okazał się zbyt krótkim okresem, by coś konkretnego dla Królestwa zrobić. Konferencja rządowa, która zakończyła się demonstracyjnym opuszczeniem sali min. przez Kanclerza Sarmacji, urażonego stwierdzeniami obecnego MSZ, niewiele nam, Scholandczykom wyjaśniła. A właściwie wyjaśniła wszystko, bowiem podsumowania trzydziestu dni władzy przeprowadzone zostało na zasadzie "Co my jeszcze zrobimy". Poważnym i doniosłym skutkeim tej debaty stało się natomiast zaproponowane przez Petera Greena historyczne przejście z etapu grania w snookera do szachów na kurniku. To byłby autentyczny przełom.
Ale żeby zachować przyzwoitość. Premierem noweg rządu został Piotr Jabłoński, jednoczesny MK, MFiG- polityko Nowej demokracji Jerzy Mordecki, MSWiA oraz MSZ bez zmian, zaś MP objął Wojciech Pabian. życzymy powodzenia!

.:Jorunal jednak nie martwy?:.

Jurek Mordecki obdarzył nas kolejną dawką ironii, wydając rzekomo świętej pamięci "Mordecki Journal". Czytało się przyjemnie, bowiem i styl autora gazetki był dla mnie od zawsze ciekawą nauką (by nie powiedzieć- pewnym wzorem), a i uwagi były subiektywnie trafne. Całe szczęście, że Mordecki nie zrzucił nam na barki ciężaru wyśmiewania całej scholandzkiej rzeczywistości. Z radoscią oddam mu jej część;)

.:A wiesz synku, u nas też kiedyś była Liga Piłki Nożnej!:.

No ba! Nawet dalej jest! Nie wiedziałeś? Nic dziwnego... Bo skąd?
Ze stron drużyn?
Z relacji meczów?
Ze strony SLPN?
A tak na marginesie. Czy ktoś spoza graczy wie, ile drużyn mamy w lidze? Kto w niej prowadzi? Jakie są budżety drużyn? Którzy zawodnicy strzelają najwięcej bramek? Który trener prowadzi którą drużynę? A może kto w ogóle jest trenerem?
Ja też nie...

.:O adresie mailowym prowincji:.

Prefekt BiE w końcu wydał rozporządzenie o adresie mailowym prowincji. Bergiaielfida@gmail.com już oficjalnie funkcjonuje on jako adres, pod któym można kierować swe problemy i troski do prefetka. Jest to dobry krok naprzód, bowiem niezliczone hordy mieszkańców Elfidy czują niezmierzony głód zapytania o coś prefekta. A na serio, to mail stanowi tylko problem. Bo trzeba pamiętać o jego sprawdzaniu...

.:Za piętnaście Arminów relacji nie napiszę!:.

Tak w skrócie można przedstawić reakcję trenerów SLPN na zaproponowany przez krnąbrnego Pakulskiego przymus pisania relacji z meczów. Przymus przemyślany (bo płatny), dający szansę na ciekawe relacje. Obecnie funkcjonuje prosta zasada: wygrywasz- dostajesz pieniądze. Zaproponowałem zmianę tejże na: wygrywasz-piszesz relację- dostajesz pieniądze. Prawda, że proste? A skutki byłyby ze wszechmiar pozytywne. Może więcej ekip niż jedna doczekałoby się swoich stron i być może mecze większej ich ilości byłyby relacjonowane. Ale i argumenty przeciw były sensowne. "Nie bo nie", "Nie, bo przegram i zostanę wyśmiany" oraz "Nie, bo czekają nas większe rzeczy" to skróty trzech głównych wad mego pomysłu. W ostateczności nie uzyskałem zgody wiekoszści władców boisk (piaskownic?) i pomysł upadł. Efekt tego był jeden- stwierdziłem, że nie będę jeleniem. Zwłaszcza po jasnym skwitowaniu mych relacji.

.:"I Ty możesz pzyczynić się do promocji Scholandii!":.

Pod takim tytułem ruszył ponad miesiąc temu konkurs Ministra Kultury i Promocji. Jego pierwszy termin minął wraz z piątym sierpnia, więc scholandzkiej tradycji stało się zadość i Scholandczykom dano więcej czasu na wykrzesanie z siebie promocyjnego dialogu. Cóż mi pozostaje innego, jak życzyć rodakom powodzenia? Jak ktoś będzie potrzebował pomocy, to chętnie udzielę kilku rad, jak użytecznie wykorzystać google.com. A bo to jednego Armina na konkursach zarobiłem?

.:Interpelacje szkodzą zdrowiu:.

Spąd ręki "posła niezależnego" Marcina Landeckiego wyszła już nie jedna interpelacja, której szpica wymierzona była w rządzących. Jego interpelacje mają jedną wspólną cechę- zazwyczaj są bezcelowe. POmijając fakt, w jak złośliwy sposób, jedyny parlamentarny opozycjonista próbuje zdobyć jakieś informacje o postępach rządzących. SPD, mając w parlamencie zdecydowaną większość niewiele sobie z interpelacji Landeckiego robi. Bo po co? I tak zadnej ustawy nie zablokuje, rządowi nie zagrozi. A innej zorganizowanej siły politycznej w Scholandii już nie ma. System monopartyjny?

Scholandia:

Notatki z Podróży[Daniel hrabia Chojnacki]

Prolog, czyli „po co to wszystko?!”

Naturalną, niemożliwą do usunięcia potrzebą człowieka jest akceptacja ze strony otaczającego społeczeństwa – przede wszystkim, partnerki lub partnera, rodziny, przyjaciół, w dalszym stopniu znajomych, a również ludzi spotykanych na ulicy. Opinię na dane zagadnienie wyrabiamy sobie zazwyczaj na podstawie pierwszego wrażenia, gdy tylko zamienimy kilka słów, a nawet gdy przejdziemy obok.

I tu znajduje się jeden z fenomenów człowieczeństwa. Każdy z nas ma zdanie prawie na każdy temat. Co ciekawe, najczęściej przyjaciele starają się dociekać nawzajem swoich poglądów, swoich spojrzeń na otaczający ich świat, nie aby znaleźć powód do sprzeczki, a po to, żeby stać się jeszcze lepszymi i bardziej związanymi.

Właśnie po to powstał ten tekst. Postaram się spojrzeć na Scholadnię – tak, jak robi to przyjaciel wskazać obiektywnie wszelkie zalety, jakie w sobie ma Królestwo, oraz subiektywnie ocenić wady, to nad czym można popracować.

Pierwsze wrażenie

Naszym oczom ukazuje się żółtoczarny nagłówek. Królestwo Scholandii, państwo wirtualne rządzone przez Jego Królewską Mość Ulryka Dariusza Scholandzkiego, założone w 2002 roku przez Armina Frederika. Zaraz po wylądowaniu na lotnisku w Scholopolis atakuje nas niezliczona armia krwiożerczych linków, z których jedynie część jest w stanie bezpiecznie przetransportować nas do celu. Królewska Armia Odnośników nosi znamiona symptomu „chorego adiutanta”, który jest jedynie pachołkiem podczas eskorty. W razie ataku na konwój nie rzuci się z poświęceniem, aby nas ochronić albo przeprowadzić bezpiecznie do miejsca przeznaczenia, a przekieruje – w najlepszym wypadku – do błędu 404.

Strona internetowa już dawno nie przechodziła redesignu, co bije w oczy od pierwszego spojrzenia. Lekki chaos połączony z mało przemyślanym układem bloków tematycznych (w szczególności menu bocznych) zdaje się rekompensować nawiązująca do symboli narodowych kolorystyka witryny.

Nolens volens, dziś nie wystarczają ładne kolory. Potrzebna jest nowoczesność, wielka estetyka. Ładne opakowanie dla produktu nie jest już wyborem, a koniecznością. Chyba, że będziemy oszczędzać...? 1:0 dla przeciwników.

Wysiadamy z samolotu

Na szczęście nic się nam nie stało. Drużyna bezpiecznie przedziera się przez kordony KAOu, żaden terrorystapachołek nie wyprowadził nas w pole, jesteśmy cali i zdrowi. Przechodzimy przez bramkę. Pokazujemy paszport, ale... gdybyśmy przyjechali parę miesięcy wcześniej, nie poczytalibyśmy sobie listy dyskusyjnej. Dziękujemy za liberalizację przepisów o dostępie do LDKSch!

Był już – obiecany zresztą wcześniej – sarkazm, teraz więc czas na konfiturkę, coś słodkiego. Scholandzka lista dyskusyjna zdecydowanie kontrastuje z sarmacką pod względem poziomu wypowiedzi. Choć są one krótkie, macie się czym chwalić. LDKSch nie stała się kółkiem jednozdaniowych, wrednych odburknięć, co pozwala się odstresować po zwykle męczącej lekturze mojej rodzimej listy. Zachował się również klimat, klimat mikronacji „z lat wcześniejszych”. Scholandia jest zdecydowanie bardziej konserwatywna od Sarmacji, co poczułem na własnej skórze dopiero przy okazji debaty nad projektem nowej strony internetowej mojego autorstwa. Czy to dobrze? Moim zdaniem – tak. Nie będę silił się na zbyt „lotne” uzasadnienie, rzucę jedynie hasło: Gospoda Sarmacka. Kto widział, ten wie. In plus.

„O co chodzi?!” oraz „infrastruktura leży”

Jakoś przebrnęliśmy przez formalności na lotnisku, stawiamy pierwsze kroki na ziemi scholandzkiej. Nie będziemy zawracać sobie głowy noclegiem, potrzebujemy jednak szybkiej informacji o zasadach działania państwa. Podchodzimy do pierwszego z brzegu funkcjonariusza Królewskiej Armii Odnośników, który zgodził się życzliwie doprowadzić nas do lekko zaniedbanego budynku. Przechodzimy przez ozdobne drzwi, wita nas miła obsługa, która zaczyna opowiadać historię państwa, do którego na wakacje się udaliśmy. Po kilkunastu minutach pojawia się następna ekipa wraz z żołnierzem KAOu. Niestety, tym razem trafiliśmy już gorzej, bo najpierw potraktowano nas dość suchymi informacjami o Konstytucji – przedstawiono cały tekst ustawy zasadniczej, a następnie, gdy przyszła pora na wiadomości o parlamencie, odesłano nas z kwitkiem. Widniał na nim znienawidzony przez internautów napis: 404. Cudem udało nam się wydostać z otchłani niebytu i przedostać się do pozostałych sal budynku, gdzie jednak – niestety – ponownie podano nam suche informacje. Szkoda. Po „historii” i „systemie politycznym” zapowiadało się nieźle, a apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Standardowo po krytyce powinna przyjść pochwała, bądź też rada. Brzmi ona: jak nowy mieszkaniec ma się odnaleźć w mikronacji, skoro tak elementarne wiadomości jak Konstytucja czy informacje o parlamencie są albo niedostępne, albo całkowicie nieprzyswajalne? Opracowanie krótkiego tekstu o roli króla nie załatwi wszystkiego.

Prawdziwym ewenementem na skalę mikroświatową jest natomiast KUS. Pomimo iż działa może nie bardzo sprawnie, najważniejsze że jest. Muszę przyznać się szczerze, że zawsze zazdrościłem Scholandczykom szkoły wyższej. Brakuje mi bardzo promocji uniwersytetu poza granicami Scholandii. W moim kraju wielokrotnie podejmowano się prób utworzenia czegoś na wzór KUSu, ze skutkiem raczej mizernym. Skoro nie udaje się znaleźć osób chętnych do prowadzenia inicjatywy, może warto poszukać ludzi poza granicami? Mój zachwyt nad uniwersytetem jest tak wielki, że ten akapit opatrzę oznaczeniem – tak jak poprzednio „ in plus”. Scholandia wychodzi na prowadzenie.

Pogoda oraz ciśnienie atmosferyczne

Nagłówek tego podrozdziału może być bardziej mylący od poprzednich. Powstał na zasadzie skojarzeń, a mowa będzie... o atmosferze.

Już po krótkim pobycie w Królestwie grupie ekspedycyjnej daje się odczuć pewną różnicę kulturalną pomiędzy Sarmacją a Scholandią. Wspomniałem już wcześniej o kontrastach na przykładzie list dyskusyjnych. Zasadnicza rozbieżność polega na traktowaniu drugiego człowieka, z którym bawimy się w ramach mikronacji. Na podstawie przeprowadzonych obserwacji mogę z pewnością stwierdzić, że podejście Sarmatów do obustronnych relacji jest bardziej „luźne”, również (a właściwie – przede wszystkim) w obrębie miejsc publicznych. My od razu widzimy, że Scholandia w pewnym sensie naśladuje świat realny, pojawiają się elementy formalizmu. Tutaj zazwyczaj nie pisze się po imieniu, a per „Pani/Pan”. Zdecydowanie in plus. Mi, osobiście, trudno było się odnaleźć w debacie nad projektem nowej strony internetowej Królestwa, chyba właśnie ze względu na to, że przyzwyczaiłem się do traktowania większości spraw „z przymrużeniem oka” czego w Scholandii (szkoda i na szczęście) nie ma.

Podsumowanie

Trudno jest ocenić tyle lat ciężkiej pracy, dorobku kulturalnego i samych ludzi w krótkim, dwustronnicowym tekście. Jak by nie patrzeć, wynik po szybkiej analizie wygrywa Scholandia – i to zachowując całkiem niezłą przewagę, bo aż dwóch punktów.

Nie wiem, czy osiągnąłem cel, jaki postawiłem sobie na samym początku pracy. Zdaję sobie sprawę, że rzeczy niemiłe wbijają się w pamięć bardziej niż zalety. Osoby, które uznają, że mój stosunek do Scholandii jest negatywny, proszę o zrozumienie. Scholandii nie znam od dziś, wrażenie pozostaje więc bardzo pozytywne, tak jak i wynik! Scholandia – przeciwnik: trzy do jednego! Z pozdrowieniami z Sarmacji!

 

 

Dzień dobry, panie Nowak... czyli przepis na nowe liceum[Marcin Pośpiech]

Ostatnio wydaje się, że scholandzkie Liceum oraz Królewski Uniwersytet są praktycznie nieaktywne. Jeśli tak naprawdę popatrzeć na stronę KUSu, to nie mogą nasunąć się inne wnioski, jak te, że uczelnia przechodzi okres wegetacji. Wnioski wyciągane na podstawie takich obserwacji są jak najbardziej słuszne, tyle że na szczęście mijają się z prawdą. Nie jest to jednak zauważalne dla zwykłego obywatela, który od czasu do czasu wybiera się na wycieczką przez przesadny gąszcz linków na stronie głównej.

Dawno nieuzupełniane strony, brak newsów, nieaktualne informacje na temat struktury organizacyjnej, pracowników, wykładowców, dziekanów, studentów czy nawet absolwentów. Winę za ten stan rzeczy ponosi przede wszystkim obecna sytuacja, w jakiej znajduje się nasze Królestwo. Brak normalnego kontaktu z systemowcami, który uniemożliwia prowadzenie strony Uniwersytetu jest przytłaczający nie tylko w tym przypadku. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem byłaby możliwość bezpośredniego zarządzania zawartością strony przez całą kadrę uczelni. I do takiego rozwiązania władze KUSu zmierzają. Póki co działań nie widać na zewnątrz, ponieważ są one przygotowywane zaciszu wewnętrznej listy dyskusyjnej, do której dostęp mają jedynie pracownicy. Już niedługo jednak będzie można ujrzeć efekty starań wykładowców, pojawi się bowiem nowa struktura organizacyjna, nowy regulamin i wreszcie nowa strona, o którą dbać będą wszyscy dziekani, dzięki możliwościom specjalnego systemu.

Liceum jednak nie przedstawia tak kolorowej perspektywy, jak Uniwersytet. Mówiąc szczerze, nic nie zapowiada jakichkolwiek zmian ani poprawy statusu tej podstawowej instytucji, która na początek życia nowemu mieszkańcowi ma zaoferować wiedzę na temat historii i samego Królestwa. Działa tak, jak działa, czyli mizernie. Nowi mieszkańcy skarżą się na bardzo długi czas oczekiwania na odpowiedź w sprawie matury. Zapewne wielu ze "skazańców", zawiedzionych taką sytuacją, ucieka nam z państwa albo po prostu zapomina, przestając się nim interesować. A pamiętajmy, że w obecnej chwili nowy narybek jest bardzo ważny dla dalszego rozwoju Scholandii.

Dużo się mówi ostatnimi czasy, że trzeba ich jakoś zatrzymać. Aby zachęcić, pokazać, oprowadzić. Funkcję tą spełniać mieli prefekci w komitywie ze Scholandzkim Centrum Informacji. Efekty jak widać bezskuteczne. SCI wydaje się być tak samo martwe, jak podstawowy filar nauki. Analizując powyższą sytuację doszedłem do wniosku, że to właśnie Liceum, wbrew pozorom, jest pierwszą instytucją, z jaką stykają się nowi mieszkańcy. Biegną do szkoły, aby jak najszybciej zdać maturę i zostać pełnoprawnymi obywatelami.

Może więc tutaj pojawia się rozwiązanie naszego problemu? Aby zreformować licealny system nauczania, który w obecnej chwili polega na przeczytaniu paru wykładów i wysłaniu formularza z odpowiedziami, na taki, w którym maturzysta miałby szansę nie tylko poznać historię Królestwa, ale także obecne władze, jak się żywić, meldować, jak korzystać z systemu gospodarczego i wreszcie odbyć zwykłą rozmowę z nauczycielem, w której on także miałby możliwość zadawać pytania.

Poniżej chciałbym przedstawić państwu moją propozycję funcjonowania takiego liceum. Zacznijmy od wcielenia się w nowego mieszkańca, który dopiero co dotarł do granic naszego kraju. Otrzymuje on prawo pobytu, swój paszport, automatycznego maila z przywitaniem i podstawowymi informacjami, prawdopodobnie także dostaje podobnego maila od prefekta prowinicji, w której się urodził i, rzecz jasna, aktualnie mieszka.

Z informacji, które uzyskał, dowiaduje się o tym, że jest obecnie tylko mieszkańcem i nie posiada wielu praw, takich jak możliwość zatrudnienia w administracji państwowej, wybierania władz, ubiegania się o funkcje posła, prefekta, krócej mówiąc prawa biernego i czynnego. Aby zostać pełnoprawnym obywatelem musi najpierw zdać egzamin maturalny w Liceum Książąt Szwabii. Młody mieszkaniec zatem, nazwijmy go na przykład Jackiem Nowakiem, udaje się do gmachu szkoły i wypełnia odpowiedni formularz zapisujący go do szkoły. Niebawem dostaje odpowiedź. Władze szkoły napisali w nim, że został przyjęty i wyznaczyli mu nauczyciela. Jego pierwszym zadaniem jest zaznajomić się z treścią paru lekcji, obejmujących historię i ustrój polityczny Scholandii oraz ideę mikronacji.

Jacek na podstawie tego, czego dotychczas dowiedział się w szkole musi zdać swój pierwszy egzamin. Zakłada więc wirtualny garnitur, nerwowo wertuje swoje notatki, utrwalając sobie wiedzę. Udaję się pod wyznaczony adres. Czeka tam na niego krzesło, biurko i długopis. Egzamin nie jest ustny a pisemny. Oprócz kilkunastu pytań testowych, w których młody pan Nowak musi wybrać po jednej poprawnej odpowiedzi, znajduje się też parę krótkich zadań otwartych. Jacek nie musi się spieszyć, nikt go nie goni. To on sam sobie wyznacza czas, jaki przeznacza na naukę. Może być opieszały, może być ambitny i skończyć w mig.

Stawia ostatnią kropkę i podpisuje się swoim imieniem oraz nazwiskiem. Zniecierpliwiony, jak każdy zdający jakiś test, czeka na odpowiedź od swojego nauczyciela. Ten z kolei skrupulatnie sprawdza wszystkie odpowiedzi i uznaje, że Jackowi poszło całkiem dobrze. W swoim belfrowskim małym, skórzanym notesiku zapisuje drobne błędy, które jego uczeń popełnił. W odpowiedzi obwieszcza mu radosną nowinę o pomyślnym wyniku egzaminu.

Jacek nie ma jeszcze matury. Jeden egzamin to nie koniec. Dotychczasowa nauka była teoretyczną podstawą, którą znać powinien każdy Scholandczyk. Chłopak nie musi się jednak stresować, ponieważ wcale nie czeka go długa kolejka trudnych zadań ani tony makulatury w postaci książek i wykładów. Właściwie to jest już krok od świadectwa. Musi tylko udać się do swojego nauczyciela i z nim porozmawiać. Władze szkoły nie traktują tego jako egzamin ustny, ale do ukończenia szkoła taka rozmowa jest wymagana, bowiem dzięki niej uczeń zdobywa lub uzupełnia swoją wiedzę praktyczną. Zasadniczą różnicą miedzy egzaminem, a taką rozmową jest to, że przebiega ona w sposób luźny, a podopieczny może zadawać pytania i jest to nawet wskazane.

Jacek trafił na ciekawskiego wykładowcę. Opowiada mu, jak dostał się do naszego Królestwa i jak mu się w nim podoba. Później on pyta go, co jest dla niego niezrozumiałe, co podoba mu się najbardziej, czego mu brak i co chciałby u nas robić. Wyczerpująco odpowiada na uczniowskie pytania, daje mu rady i wskazówki. Okazuje się, że Jacek nie zapisał się jeszcze na listę dyskusyjną. Wykładowca uświadamia mu, że jest to serce państwa i bez uczesnictwa w niej Scholandia traci praktycznie sens. Pomaga mu krok po kroku przejść przez proces rejestracji i mówi, że do uzyskania obywatelstwa oprócz matury musi się przedstawić na liście dyskusyjnej. Decyduje się zrobić to tuż po rozmowie.

Proszony przez nauczyciela abiturient wymienia miejsca, w których może zamieszkać i się najeść. Teraz już wie, jak szukać pracy oraz do kogo się zwrócić po radę czy pomoc. Nauczyciel oznajmia, że Jacek ma już podstawowe wiadomości i dalej spokojnie poradzi sobie sam. Jednak Jacek, któremu bardzo podobała się forma tej rozmowy, postanawia skorzystać z okazji i zadać jeszcze jedno pytanie nim pożegna się z nauczycielem. Zainteresowała go tutejsza piłka nożna. Nauczyciel jednak to tylko człowiek, nie zna wszystkiego ani nie wszystko go interesuje. Wie jednak, że jego uczeń sam sobie poradzi, więc podaje mu nazwisko osoby, która zajmuje się Scholandzką Ligą. Wymienili uściski rąk i obydwoje ruszyli w swoje strony. Chwilę potem na liście dyskusyjnej dyrektor Liceum wręcza świadectwo maturalne Jackowi Nowakowi i przyznaje dodatkowe punkty prestiżu. Jest już krok od otrzymania obywatelstwa, składa przysięgę, o której dowiedział się w swojej szkole. Kancelaria Koronna potwierdza spełnienie wszystkich warunków: prawa pobytu, brak innego obywatelstwa, przywitanie się na liście dyskusyjnej (to Jacek zrobił przecież podczas nauki) i zdanie matury. Nowy obywatel pozostaje w Królestwie aktywny, stroni od szpitala, a tym bardziej cmentarza, znajduje pierwszą pracę...

To koniec historii. Taka jest właśnie moja wizja funkcjonowania Liceum. Wizja całkiem realna i wierzę, że o wiele bardziej efektywna niż połączenie szablonowych, automatycznych maili z systemu i od prefekta, braku kontaktu i wiedzy praktycznej w Liceum oraz nieaktywnego Scholandzkiego Centrum Informacji. Realizacja mojego pomysłu nie jest trudna, wymagałaby jedynie troszkę pracy od przynajmniej dwóch doświadczonych obywateli. Nowy dyrektor pełniący także funkcję wykładowca, dwóch lub nawet jeden dodatkowy wykładowca, nowa strona Liceum, uzupełnienie paru wykładów. To wszystko.

A może byłoby to rozwiązaniem na zatrzymanie nowych mieszkańców, którzy jeśli już się pojawią, to zaraz bezpowrotnie znikają. W połączeniu z promocją kraju mogłoby to przywrócić dawne czasy świetności Scholandii. To już perspektywa długotrwała, ale myślę, że proponowana przeze mnie reforma jest dobra na rozpoczęcie.

Mam ogromną nadzieję, że powyższy artykuł rozbudzi w Scholandczykach chęć narodowej dyskusji nad przedstawionym problemem. Liczę na krytykę mojego systemu i propozycje zmian. Oby jak najszybciej udało nam się dojść do wspólnej formy i rozpocząć proces reformy.

 

 

Miejscowości szlacheckie odrobiną transportu okraszone[Kuba Pakulski]

W zeszłym miesiącu Hrabia Walczak zaprezentował swój pomysł na rozwój miejscowości szlacheckich. Sam pomysł jest równie ciekawy, co nieprzemyślany. Jest mi bliski, bowiem kilka razy już na ten temat ze swoimi scholandzkimi Towarzyszami dysputowałem. Przyjrzyjmy się od początku Mateuszowym pomysłom.

Na początek można się przyczepić do liczby proponowanych parcel (dziesięć). Niepraktyczne. Dziesięć nie jest kwadratem żadnej z liczb naturalnych, więc trudno byłoby przedstawić taką mieścinę na mapie interaktywnej (chyba, że w układzie 2x5). Lepsza byłaby dziewiątka lub szesnastka. Ale dziewięć to trochę mało, a szesnaście znowuż za dużo...Oczywiście w kontekście tego, co zaproponuję dalej.

Dalej Hrabia Walczak zaproponował cenę dworku szlacheckiego (3000Ar), argumentując ją chęcią rozruszania gospodarki. Wyjątkowo nietrafny argument. W myśl tej zasady można by zaproponować podniesienie ceny remontu czy żywności do stu Arminów. By rozruszać gospodarkę. Prawda, że nietrafione? Natomiast sam pomysł ceny jest moim zdaniem słuszny. Im droższa będzie taka inwestycja, tym dokładniej się ewentualny inwestor nad tą inwestycją zastanowi. Natomiast trzy tysiące za sam dworek to już zdrowa przesada. Całość inwestycji powinna się zamknąć w tej kwocie (dworek + dziewięć parceli) lub kwocie trzech tysięcy pięciuset Arminów (dworek+ szesnaście parcel+ błogosławieństwo MSWiA). Wystarczająco duża suma, by dawała do myślenia, lecz jednocześnie wciąż osiągalna dla średnio zamożnego Scholandczyka.

Zupełnie się natomiast nie zgadzam z projektem funkcjonowania takich miast. Uważam proponowany przez Hrabiego pomysł stworzenia scholandzkich miasteczek letniskowych za po prostu śmieszny. Nikt nie zainwestuje tysięcy Arminów tylko po to, by nie musieć martwić się o zameldowanie. Wystarczy poprosić o opłacenie żywienia i zameldowania jakiegokolwiek scholandzkiego znajomego. To nic nie kosztuje, a będzie skuteczne. To tak, jakby zaorać pół-hektarowe pole pod doniczkę bratków.

Jeżeli już mamy angażować siły i środki to postarajmy się, by efekt był tego wart. By te szlacheckie miejscowości faktycznie były pożyteczne. a właściwie szlacheckie włości. Tak, dokładnie tak. Miast mamy już dość- pięć miast otwartych z olbrzymim potencjałem rozwoju. Natomiast szlachta, opierając się na historii i tradycji polskiej, była ściśle powiązana ze wsią. Toć „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie!”. Dlatego proponuję, by miejscowości szlacheckie właśnie jako wsie projektowane były. Ich zabudowa ograniczałaby się do domków wiejskich, dworków, farm i ewentualnie domku drwala. Każda parcela byłaby natomiast bogata we wszelkiej maści produkty rolne, po które wystarczyłoby jedynie sięgnąć haczką. Lub ręką.

Oczywiście na taką wieś musiałby wydać zgodę minister właściwy ds. administracji (po wcześniejszej zmianie ustawy administracyjnej) , a sama prowincja musiałaby spełniać wymogi dotyczące aktywności mieszkańców, ich ilości oraz potencjału rozwojowego prowincji. Chodzi o to, by nie zafundować nam dziesiątek pustych miast szlacheckich oraz pięciu jeszcze bardziej wyludniałych stolic prowincji. Ale zasady przyznawania pozwoleń to wszystko kwestia wtórna. W każdym takim „mieście” szlacheckim można by było założyć firmę rolną, która miałaby prawo stawiać tam wspomniane budynki produkcyjne oraz sprzedawać swe towary TYLKO I WYŁĄCZNIE na lokalnym rynku (patrz: dalej;). Dzięki temu miasto szlacheckie pozostanie ścisłym elementem prowincji, nie będzie dlań konkurencją.

Przejdźmy do kwestii transportu. Prezentowany na stronach KUS-u wykład na ten temat jest ze wszechmiar ciekawy, lecz nie jest pozbawiony błędów. Jest nazbyt ambitny i rozbudowany. Nierealny wręcz. Ma masę wszelkich ozdobników, pod postacią dróg miejskich, skwerów etc, które pasują do Scholandii jak świni welonik. Uważam, iż nie ma sensu dodawać do systemu produktów, które zostaną raz wykorzystane, po czym będą jedynie zaśmiecały system.

Moim zdaniem najbardziej udana byłaby synteza rozwiązania 1.b) (lokalne centra handlu) oraz 1.c) (jednostki transportu wirtualnego). Zacznijmy od lokalnych centrów handlu.

Podzielenie scholandzkiego Bazaru na pięć filii byłoby dobrym krokiem ku tworzeniu lokalnych świadomości. Na danym bazarze sprzedawano by jedynie dobra wyprodukowane w danej prowincji, Tak więc przedsiębiorca z Elfidias, nie mogąc znaleźć u siebie cegieł, musiałby zapoznać się z ofertami z czterech pozostałych rynków, by wybrać produkt najkorzystniejszy cenowo. Taki baza, ilość ofert na nim zawartych i jego obroty byłyby świetnymi wyznacznikami aktywności gospodarczej konkretnych prowincji. Wspieranie przez prefektów lokalnych gospodarek miałoby w końcu jakiś sens. Dziś przedsiębiorcy kupują pierwszy lepszy towar, który się im pod rękę na bazarze nawinie. Co to ma wspólnego z realnym biznesem?

Idźmy dalej. Autorka wykładu proponuje budowę dróg pomiędzy miejscowościami, lecz z dróg tych nic nie wynika. Z drugiej strony w jej projekcie występuje duży deficyt popytu na transport. I tu się pojawiają pierwsze różnice pomiędzy naszymi projektami. Przyjmijmy n za „współczynnik transportu”, przez który mnożone byłyby jednostki transportu (wedle tabeli z wykładu). Jeżeli dokonujemy zakupu w miejscowości, w której jesteśmy zameldowani (w której nasza firma jest zarejestrowana), to n=1. Jeżeli nie, to n=2. Natomiast jeżeli pomiędzy tymi stolicami prowincji nie ma połączenia drogowego, to n=4. Jeżeli miasto szlacheckie ma połączenie ze stolicą swego regionu, to n=4, jeżeli nie, to n=4. W tabelce:

Rodzaj transportu Współczynnik n
z prowincji Y do Y 1
transport drogowy z Y do Z 2
transport bez drogi z Y do Z 4
Transport na linii miasto szlacheckie- stolica prowincji
drogowy 1
bez drogi 2

Przy odpowiednim zaangażowaniu prefektów rozwiązanie to doprowadziłoby do prawdziwej rewolucji w scholandzkim biznesie. Przy braku takowego zaangażowania- do katastrofy w prowincji. Prefekci musieliby walczyć o inwestycje w swoim regionie. Inaczej mieszkańcom ich prowincji bardziej opłacałoby się przeprowadzić do tańszych prowincji. W interesie przedsiębiorców oraz prefektów byłoby zabieganie o inwestycje drogowe, połączenia z sąsiednimi miastami. Uważam, iż inwestycje łączenia stolic prowincji ze stolicami sąsiednimi powinny być finansowane z budżetu państwa (bądź państwowych organizacji), zaś inwestycje drogowe wewnątrz prowincji powinny być domeną prefektów. Takie rozwiązanie musiałoby doprowadzić do długotrwałego boomu inwestycyjnego w budownictwie. Bo nikt chyba nie uwierzy w to, że wszystkie drogi powstaną naraz.

No właśnie. Drogi. „Jednostka drogowa” została przez autorkę wykładu pominięta. A szkoda. Z zaproponowanej przez mnie wyceny (na końcu) wynika, iż cena jednej j. drogowej winna oscylować wokół siedmiu Arminów (plus zysk). Jedna jednostka wystarczałaby do wybudowania kilometra drogi. Odległość pomiędzy miastami policzyłem w oparciu o mapę Królestwa, jednemu pikselowi na mapie przypisując półtorej kilometra. Oczywiście odległości do zweryfikowania przez specjalistów:)

Trasa Odległość [km]
Scholopolis-Kanikograd 324
Scholopolis-Internetia 326
Elfidias-Internetia 429
Elfidias-Kanikograd 775
Elfidias-Alexiopolis 543
Alexiopolis-Internetia 869
Internetia-Kanikograd 598

I tak na drogę ze Scholopolis do Kanikogradu państwo zapłaciłoby około dwóch tysięcy trzystu Arminów (plus zysk), zaś z Alexiopolis do Internetii sześć tysięcy dwieście (plus zysk). Scholandia na długo zamieni się w jeden wielki plac budowy.

Oczywiście kiedyś wszystkie drogi byłyby już wybudowane, co skazałoby firmy drogowe na upadek. Dlatego uważam, iż powinniśmy wprowadzić również system remontów drogowych- jedną jednostkę drogową na sto miesięcznie. Uważam, iż zaprezentowany projekt spełnia wszelkie wymogi przemyślanego pomysłu na kolejne zmiany w naszej gospodarce, co nie zmienia faktu, iż jest łatwy do obróbki. Po wywaleniu paru bubli z poprzedniego projektu (wspomniane drogi miejskie, skwery, złomowanie etc) można go zaadoptować do wyliczeń z wykładu KUS-u. Prócz kilku minusów (np. wysoka cena fabryki pojazdów) udało się zmniejszyć problem deficytu popytu na transport poprzez wprowadzenie współczynnika transportu. Miejmy nadzieję iż do stopnia, który umożliwi zyskowne prowadzenie firmy transportowej. Nie jest to projekt skomplikowany, a już na pewno nie przekracza możliwości naszych pracowitych systemowców. To projekt dobry dla gospodarki, dobry dla prowincji. Projekt dla Scholandii.

Jednostka Drogowa (100 sztuk)
Minerał 15 sztuk 7,15
Piasek 15 sztuk 7,15
Ropa Naftowa 5 sztuk 22,88
Cement 5 sztuk 28,16
Praca 30 sztuk 5
Energia 40 sztuk 4,65