Wydarzenia:

.:Sarmackie Życie:.

Celem szerszego rozprowadzenia naszej drogiej (bynajmniej nie finansowo!) gazety postanowiłem zareklamować ją na na liście dyskusyjnej Księstwa Sarmacji. Jak się nietrudno domyśleć, Sarmaci w przeciągu godziny zdobyli się na liczniejsze komentarze, niż nasi drodzy, scholandcy czytelnicy. Co prawda z przyczyn od nas niezależnych nie udało się nam zapewnić sobie sarmackiego wkładu w ósmy numer "Życia", lecz coraz poważniej zastanawiam się nad wprowadzeniem zakładki "zagranica". Korespondenta na Sarmację już mamy, więc wypadałoby pomolestować nieco naszych ambasadorów w zaprzyjaźnionych mikronacjach. Co im szkodzi, skoro nawet ministrowie spraw zagranicznych innych mikronacji mają problem z wymienieniem nazwisk scholandzkich ambasadorów w ich krajach?

Wstęp:

» Literackie Życie... [Kuba Pakulski]

Ledwo rozszedł się poprzedni nakład "Życia", a już pojawia się następne? Tak. Jest to związane z stawieniem czoła największej bolączce naszej gazety- zupełnej niestałości. Pojawiamy się czasem co miesiąc, raz po pół roku, a czasem po pół miesiąca. Czas najwyższy z tym skończyć. Od dnia dzisiejszego "Życie" staje się miesięcznikiem w pełnym tego słowa znaczeniu. W każdy pierwszy poniedziałek miesiąca będą mogli Państwo znaleźć kolejny numer naszej gazety na półkach kiosków. Choćby miało to być wydanie rozmiarów książki telefonicznej, lub droższa wersja chusteczki do nosa, postaramy się zachować regularność publikacji.

Już trzeci raz przychodzi mi pisać to powitalne słowo. Mimo, iż większość czytelników parsknie w tym momencie śmiechem, za każdym razem towarzyszyła temu ciekawa forma nabożności. Świadomość, iż oto kończę przygotowywanie kolejnego numeru JEDYNEJ scholandzkiej gazety sprawiała, iż słowa te zamykały w mym scholandzkim żywocie pewien okres. Okres zdawania relacji ze scholandzkiej historii. Kto wie, kto sięgnie po ten numer za rok-dwa? Co pomyśli o zdaniach zawartych na dalszych kartach tejże gazety?

Pisanie i czytanie zawsze było dla mnie ucztą. Kreowanie rzeczywistości sprawnie użytym słowem to największy zaszczyt, którego może dostąpić piśmienny człowiek. Podejście do pisania jak do rzemieślniczej pracy może i było skuteczne, lecz nigdy nie dawało mi satysfakcji z pisania. Rzadko kiedy rzemieślnicza praca tworzy nowy świat. Piszę te słowa nie tylko jako zapalony filozof języka, lecz również jako ponad półtorejroczny dziennikarz naszej wirtualnej rzeczywistości, którego cztery różne gazety Scholandzkie już swymi niskimi honorariami z opresji ratowały.

Wydanie to dla mnie szczególne. Nie tylko dlatego, że już trzecie pod moim rednaczowaniem (jak na razie najwięcej spośród naczelnych po reaktywacji "Życia). Postępujące pogorszenie i zmęczenie wzroku każe mi ograniczyć do minimum korzystanie ze wszystkiego, co świeci (w tym monitora, a więc i komputera). Już nie jeden mail czeka w mej skrzynce na odpowiedź, której, z przyczyn zdrowotnych, udzielić nie mam czasu i sił. Nie mogę w chwili obecnej zagwarantować, iż kolejnego słowa wstępnego nie będzie pisał już ktoś inny. Może to i lepiej? Może mój następca nie będzie zanudzał czytelników nikomu niepotrzebnym laniem wody na wstępie? Nic więc dziwnego, iż na (ewentualne) pożegnanie z największą przyjemnością wróciłem do tego, co lubię najbardziej, i co w chociaż zadowalający sposób potrafię- do twórczego przekształcania rzeczywistości. Prócz mego skromnego dziełka (opartego na faktach!) zapraszam gorąco do lektury opowiadania >>po kilku zdrowych...<< Mata Maxa, oraz do, zupełnie nie pasujących do mych przedchwilejszych wynurzeń narzekań Marcina Landeckiego. Nie jest to dużo i to można wpisać w kolumnie "minusy" tabelki "Życie 01.09.08". Jestem jednak szczerze przekonany, że oddaję Państwu do lektury dobre przykłady scholandzkiego piśmiennictwa, wyszłe spod ręki dobrych przykładów scholandzkich rzemieślników słowa. "By śmiało się lepiej", jak to parafrazowałem świat realny dwa tygodnie temu...