Życie
Wywiad

W dzisiejszym numerze przedstawiamy państwu niezwykle ciekawy wywiad z Sędzią Sądu Królewskiego, panem Baronetem Gattem Tarriffem


Janusz Lis:
Witam Serdecznie. Moim dzisiejszym gościem jest Szlachetny Pan Baronet Gatt Tarriff, Sędzia Sądu Królewskiego.
Gatt Tarriff: witam Pana Redaktora, ale... ta tytulatura jest mi trochę obca.
JL:
Jak narodził się w Panu pomysł wstąpienia do Scholandii?
GT:
Cóż, dr. Kącka z która miałem ćwiczenia z historii stosunków międzynarodowych wyznaczyła mi zadanie bojowe w postaci referatu. I tak przeglądając jedną ze stron poświęconych tematyce sm, pokusiłem się przejrzeć polecane linki. Była tam też Scholandia. Trochę się wahałem. Z jednej strony chciałem spróbować, a z drugiej... istniał pewien bagaż obaw, nazwijmy to tak.
JL:
Jakie to były obawy?
GT:
Normalnie nie pakuję się między obcych ludzi, taki już jestem.
JL:
Ostatecznie jednak się Pan zdecydował. Czy Scholandia okazała się taka, jaką sobie Pan wyobrażał?
GT:
Wie Pan, nawet nie miałem czasu na tworzenie takiego obrazu w wyobraźni, od razu rzuciłem się chłonąć wszystkie informacje.
JL:
Czy coś Pana w Scholandii zaskoczyło?
GT:
Zaskoczył, a może precyzyjniej mówiąc, przeraził mnie mail od Króla. To było zaraz na początku, na samym początku.
JL:
Co zawierał owy mail?
GT:
No cóż, ponieważ w pierwszym mailu palnąłem, że studiuję prawo, mail był o możliwości pracy w sądzie. Palnąłem bo prawo dopiero zaczynam lubić.
JL:
Skoro już jesteśmy przy Sądzie. Jak Pan ocenia scholandzkie prawo?
GT:
Pewnie tak jak większość - 3/4 nadaje się do wymiany. I to nie tylko dlatego, że jest złe. Przepisy bywają nieczytelne, ustanawiają nieistniejące organy. Prawo reguluje szczegóły na które nie powinno zwracać uwagi, a omija część kwestii wręcz podstawowych. Co więcej, jego stan sprawia, ze bywa nie stosowane przez organy państwa. Ustawy są uchwalane za szybko, a debata w Parlamencie nie spełnia swojej funkcji. Uchwalane są więc przepisy, które wydają się potrzebne, a po 3 miesiącach wiadomo już, że tak nie jest. Powód? Z przepisów tych się nie korzysta - czyli chyba nie były potrzebne. Zresztą, ryba psuje się od głowy, a nasze prawo od Konstytucji...
JL:
Co zatem należy zrobić, by scholandzkie prawo stało się bardziej funkcjonalne i aktualne?
GT:
Wg mnie trzeba po pierwsze: poprawić Konstytucję = napisać ją od nowa. Moim marzeniem jest, żeby udało się wprowadzić do niej jakieś "tradycyjne" urządzenia scholandzkie. Nie chcę mieć przepisanej polskiej Konstytucji, ustaw w miejsce ustaw, rozporządzeń w miejsce rozporządzeń. Za bardzo żyjemy światem realnym chyba. Może uda się przebudować cały system prawny. Przykładem są tu akty prawa miejscowego wydawane przez prefektów. Może warto znaleźć im jakąś nazwę historyczna? scholandzką? Po drugie: potrzebujemy czasu dla studentów WPiA KUS. Przyznaję, że jestem bardzo ciekaw jaki poziom będą reprezentowali. Prawo jest sztuką praktyczną i tutaj łatwiej dostrzec błędy. Po trzecie: niedawno przyszedł mi do głowy pomysł wprowadzenia obowiązkowych konsultacji przy uchwalaniu ustaw. Każdy projekt musiałby być ogłoszony wcześniej, a debata nad jego kształtem odbywałaby się na stworzonym do tego celu forum. Tym samym mogliby się wypowiedzieć obywatele, prawnicy i sami posłowie, gdyż debata w Parlamencie praktycznie istnieje tylko w bardzo wąskim zakresie. Więcej nie będę wymyślał, bo te trzy punkty to i tak za dużo pracy...
JL:
Czy nie uważa Pan, że gdyby wprowadzić proponowane przez Pana rozwiązanie proces uchwalania prawa mógłby się przeciągnąć w nieskończoność?
GT:
Nie, myślę, że przeznaczając 2 tygodnie na konsultacje wydłużymy proces legislacyjny naprawdę nieznacznie. Projekty w Parlamencie też czekają na swoją kolej, a potem przychodzi pora na dyskusję w Parlamencie (czasem jest to tylko czas przeznaczony na dyskusję). Weźmy też pod uwagę, że projekt poddany konsultacjom wydaję się mieć większe szanse na trwałość i zwykłą czytelność. Inaczej żaden głos przez mury Parlamentu raczej się nie przebije.
JL:
Kontynuując wątek tworzenia prawa. Co Pan myśli o pomyśle inicjatywy obywatelskiej umożliwiającej kilkuosobowej grupie obywateli zgłosić projekt ustawy do Parlamentu?
GT:
Jestem całkowicie za, prawo w Scholandii jest przecież i tak tworzone przez pięciu całkiem zwykłych ludzi, bez wielkiego zaplecza urzędniczego.
JL:
Nie uważa Pan, ze takie rozwiązanie może spowodować, że Parlament zostanie zasypany przez akty prawne, które i tak nie zostaną przyjęte?
GT:
Nie, tworzenie prawa to mimo wszystko ciężka praca.
JL:
Tworzenie prawa to jedno, drugim jest jego egzekwowanie. Co jest dla Pana ważniejsze, litera, czy duch prawa?
GT:
Myślę, że w Scholandii większe znaczenie niż wykładnia literalna powinna mieć wykładnia funkcjonalna, i to chyba nie ulega wątpliwościom. Nie znaczy to, że zgadzam się na opodatkowanie obywateli podatkiem od firm bo taki był zamysł ustawodawcy, zamysł niestety niewidoczny w ustawie. Odejść od litery prawa wolno nam tylko jeśli nie traci na tym obywatel.
JL:
Na czyje straty zatem można sobie pozwolić?
GT:
Nie chodzi tu o straty, tylko wymóg wyraźnego ustanowienia obowiązku podatkowego.
JL:
Każda wątpliwość w tej kwestii musi być rozstrzygana na korzyść podatnika bo stanem wyjściowym jest brak obowiązku
GT:
Jeśli ustawa czytelnie tego nie zmienia to nic tak na prawdę nie zmienia.
JL:
Jaką zmianę zatem Pan proponuje?
GT:
Jeśli chcemy podatek utrzymać to po prostu jasne określenie podmiotu zobowiązanego, czyli wyraźne uwzględnienie osób fizycznych jako płatników tegoż podatku.
JL:
Czy określenie osoby płacącej podatek mianem "podmiotu kupującego" nie jest wystarczająco jasne?
GT:
Nie, tym bardziej, gdy ten podmiot znajduje się na półce z etykietką "firma".
JL:
Przejdźmy od prawa, do gospodarki. Jeszcze niedawno dało się słyszeć Pana pomysły na uzdrownienie sytuacji na naszym rynku, obecnie jest cisza. Co jest tego powodem?
GT:
Brak wiary w znaczenie takich planów. Potrzebne jest właściwie reakcja Rządu, który zazwyczaj ma swoje plany i ich się trzyma. Bardzo trudno jest forsować własne rozwiązania. Z drugiej strony wiadomo, że Rząd jest praktycznie ograniczony do działań pozasystemowych. Wszystko więc w rękach prywatnych przedsiębiorców, a ja jeszcze nie mam kapitału i czasu na swój biznes. Pomysł mam, ale przyjdzie kiedyś na niego pora.
JL:
Czyli racje mieli ci, którzy mówili, że naprawę systemu gospodarczego należy rozpoczynać od uzgodnień z systemowcami, a nie działaniami na własną rękę?
GT:
Tak, ale dodałbym jeszcze uzgodnienia z obywatelami, którzy, bąd co bądź, będą z tych udogodnień korzystać. O tym Rząd zapomina najwcześniej.
JL:
Oczywiście, o obywatelach nie powinniśmy zapominać, bo nie można uszczęśliwiać ich na siłę wierząc w to, że zmiany przypadną im do gustu. Skoro już jesteśmy przy Rządzie, to jakie perspektywy widzi Pan przed nowym gabinetem?
GT:
Na ten temat powiem tylko tyle: mam dużą nadzieję, że będzie lepiej. Ponieważ jest to pierwszy początek kadencji jaki obserwuję, nadzieja ta jest jeszcze większa...
JL:
Jaką przyszłość widzi Pan przed Scholandią? W jakim kierunku powinna się rozwijać?
GT:
Nie znam kierunku. Według mnie każdy powinien trochę działać na rzecz dobra wspólnego, ale trochę też ciągnąć Scholandię w swoją stronę. To co z tego wyjdzie będzie odzwierciedlało kto budował. Proszę mi wierzyć, to będzie ten dobry kierunek.
JL:
Dziękuję bardzo za rozmowę.
GT:
Również dziękuję bardzo. Mam nadzieję, że nie zanudzę Pana czytelników...


Reklama:








design by Ligo & Paul